Vipassana. Podróż przez ciszę
Z duszą na ramieniu wsiadałam do pociągu jadąc na moją pierwszą
Vipassanę. Ostatnie półtora roku było jak sztorm na morzu (jak zresztą
pewnie dla większości ludzi na tej planecie) i zaczęły się pojawiać
obawy czy dam radę, czy podołam. 10 dni w ciszy, bez telefonu,
internetu, rozmów, no chyba, że z samą sobą, a umysł w galopie nawet na
sekundę nie dawał odpocząć.
Pierwsza
medytacja była drogą przez mękę. Skupić się było nie sposób, myśli
dopadały znienacka, co rusz wytrącając mnie z rytmu, a raczej próba
skupienia się na oddechu była jak intruz wkradający się nieproszony do
czyjejś dyskusji. Nawet las nie potrafił mych myśli ukoić, pędziły z
prędkością światła.
Z
każdym kolejnym oddechem, z każdym kolejnym siedzeniem umysł uspokajał
się i wyciszał. Nagle zaczął pojawiać się zachwyt nad otaczającą mnie
przyrodą, tak głęboki, jakiego nigdy wcześniej nie czułam. O 4 rano, gdy
otwierałam oczy, witało mnie niebo zaróżowione od nieśmiało
wschodzącego słonka i kwiecista łąka tuż przy moich drzwiach. Codzienne
spacery w naszym małym kawałku lasu odbywały się przy akompaniamencie
śpiewu ptaków, bzyczenia owadów, gry na skrzypcach pasikoników, łamanych
gałęzi i bosych stóp wystukujących rytm w takt muzyki na leśnym dukcie.
A gdy dobrze się wsłuchałam mogłam usłyszeć o czym szumiały drzewa, ale
co mi powiedziały, pozostanie naszą słodką tajemnicą.
Każdy
zmysł wyostrzał się coraz bardziej. Każda, nawet najmniejsza sensacja
na skórze stawała się odczuwalna. Każdy powiew wiatru, promień słońca,
dotyk liścia, czy najdrobniejszego owada urządzającego sobie na moim
ciele lądowisko. A namiętny pocałunek pokrzywy, który zostawił ślad na
mojej skórze na kilka dni, stał się mniej swędzący, kiedy przyjęłam go z
radością.
Oczy zaczęły dostrzegać więcej kolorów,
barw, owadów, których nigdy wcześniej nie widziały, a możliwe, że nie
dostrzegały w otaczającym świecie. Każdy kamień zachwycał, każdy
ptaszek budził zaciekawienie, każdy liść był inny od poprzedniego.
Zapachy
były tak obezwładniające, że nawet mydło, które ze sobą przywiozłam,
wepchnęłam głęboko do plecaka, bo jego aromat zbyt intensywnie
rozchodził się po mojej małej przestrzeni.
Wokół
40 pogrążonych w ciszy kobiet, a w oddali 40 milczących mężczyzn. Z
kobietami mijałyśmy się bezgłośnie, unikając swojego wzroku, nie patrząc
sobie w oczy. Mężczyzn widziałyśmy tylko z dystansu, po drugiej stronie
łączącej nas łąki, a na wspólnej sali medytacyjnej siedzieli po drugiej
stronie zasłony.
W jadalni słychać było tylko brzdęk sztućców o talerz, głośniej postawiony
kubek, szurnięcie krzesła. Nawet posiłki wydawane były za wskazaniem
palcem. Czy brakowało mi mowy? Tylko zwrotów grzecznościowych, bo jakoś
tak dziwnie nie podziękować tym, które ugotowały dla nas takie pyszne
strawy.
Każdy kolejny
dzień tak podobny, a tak inny od poprzedniego. Rutyna ta sama:
medytacja, śniadanie, odpoczynek i spacer po lesie, medytacja, obiad,
odpoczynek i spacer po lesie, medytacja, kubek wody cytrynowo-
imbirowej, odpoczynek i spacer po lesie, medytacja, dyskurs, medytacja,
spanie. We wnętrzu zachodziły coraz to nowe procesy. Oddech i kolejna
warstwa cebuli odpada. Oddech i jak kurtyna w teatrze odsłaniająca
scenę, ukazywały się dawno zapomniane wspomnienia, zagrzebane gdzieś
niewygodne emocje, odczucia, lęki, ale też radości, zachwyty i
błogostany. Oddech, wczucie się w ciało, oddech, myśli i wrażenia
odchodziły, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a może skrzydeł
motyla. Ciało aż krzyczało z bólu od siedzenia w bezruchu w jednej
pozycji. Umysł mówił: porusz się, a cichy głos gdzieś z serca szeptał:
nie poddawaj się, wysiedź, wytrzymaj, wszystko przemija. Odpowiedziałam
temu szeptowi: zaufam i ból pleców, ramion, barków, który odczuwałam od
kilku dni, nagle się rozpłynął, jakby nigdy go tam nie było. Kiedy
przestałam z nim walczyć, nadawać mu znaczenie, zaakceptowałam jego
istnienie, zniknął. Ten fizyczny, mentalny i ten emocjonalny. Nagle, z
zaskoczenia, z łatwością zaczęłam przyjmować to, co jeszcze 5 minut
wcześniej było drażniące, nie do przyjęcia i o dziwo nawet zaczęło
wywoływać uśmiech na mojej twarzy. Przecież nawet i to, co nieprzyjemne
przemija. To co przyjemne też. Wszystko się zmienia, wszystko płynie,
tak jak rzeka. Tylko ode mnie zależy, czy moja rzeka życia będzie
spokojna i łagodna, czy rwąca, burzliwa i wezbrana.
Rozwiązanie?
Oddech, spokojny stan umysłu, oddech, akceptacja, oddech, odpuszczenie.
Ta myśl, odczucie, emocja minie, kiedy przestanę ją kurczowo trzymać,
kiedy zaakceptuję zmienność biegu życia, przemijalność zarówno tego co
radosne, szczęśliwe i tego, co sprawia smutek, przygnębienie, czy złość.
Sztukę
odpuszczenia i uwalniania się od przywiązań do rzeczy materialnych
szybko przyszło mi przetestować, kiedy trzeciego dnia rozwaliły mi się
doszczętnie moje ulubione sandały, w których przedeptałam sześć krajów
azjatyckich w ciągu ostatnich dwóch lat. Te same, które skrzętnie
naprawiałam, sklejałam już tyle razy, że zliczyć nie zdołam. Wiedziałam,
że ledwo się trzymają już w zeszłym roku wyjeżdżając z Tajlandii, ale
nie potrafiłam się tak po prostu z nimi rozstać. A teraz, żegnane z wdzięcznością za ich ciężką pracę, odeszły na zasłużony odpoczynek.
Wieczorami
przy codziennym dyskursie słychać było gromki śmiech na sali, który
dzwonił po ścianach i brzęczał w uszach. Ten śmiech to jedyny odgłos
dochodzący z ust kursantów docierający do mych uszu w ciągu dnia. Tak
niewiele, a sprawiał tyle radości. Jednak nie byłam tam sama, a otoczona
ludźmi, o których obecności zdarzało mi się zapomnieć.
Wieczorem,
wraz ze słońcem kładłam się spać. Proces się nie kończył, lecz nadal
trwał. Oddech, odczucie poduszki pod głową, oddech, ciężar kołdry na
skórze, oddech, nacisk materaca na ciało, oddech, sen.
Dziesiątego
dnia zaczęły się rozmowy, a z niektórymi pierwsze spojrzenie w oczy.
Na początku dyskusje płynęły trochę ospale, każdy gdzieś z oddali
zbierał słowa, formułował myśli, składał zdania. Łączyło nas tak niewiele,
a tak wiele jednocześnie, wspólna podróż przez ból, olśnienia, wzloty i
upadki, które każdy z nas bezgłośnie przeżywał wewnątrz siebie.
Czy polecam? Zdecydowanie tak.
Ps. Zdjęcia zostały zrobione: Śpiący Mnisi Chiang Mai, Tajlandia
Zachód SłońcaPatong Beach, Phuket, Tajlandia
Komentarze
Prześlij komentarz